17-05-2011 10:50
Fritz Leiber "Lankhmar"
W działach: książki | Odsłony: 28
Ponad miesiąc zajęło mi przeczytanie opowieści o Lankhmarze:
"Zobaczyć Lankmar i umrzeć"
"Przez mgły i morza"
"Droga do skarbu"
Dawno temu czytałem wydane jeszcze przez Wydawnictwo Alfa „Miecze i ciemne siły”, które ogólnie ładnie się wpisały w moje początki zainteresowania się fantasy, ale same w sobie nie zrobiły większego wrażenia – w porównaniu choćby z wydawanymi u nas w podobnym okresie książkami Rogera Zelaznego, które mnie zauroczyły. Sięgnięcie teraz po latach ponownie do opowieści o Fafhradzie i Szarym Kocurze wynikło głównie z chęci bliższego zapoznania się z początkami gatunku, który z czasem stał się moim ulubionym.
Niestety okazało się, że te opowieści bardzo silnie się moim zdaniem zestarzały. Oryginalne opowiadania i mini-powieści ukazywały się w latach 1940-1970, na długo przed D&D i rozkwitem literatury fantasy. Stanowiły silne źródło inspiracji zarówno dla jednych jak i drugich. Do tego stopnia, że gdy teraz czytałem te książki, miałem wrażenie, że czytam jakieś kolejne z powieści opartych na Dungeons & Dragons lub inną masówkę fantasy. Główną siłą tych opowiadań są fantastyczne pomysły, podejrzewam, że robiące jeszcze bardziej niesamowite wrażenie te kilkadziesiąt lat temu. Dalej jeszcze jest tu trochę perełek, choć większość zużyła się wykorzystywana wielokroć przez naśladowców. Niestety ani bohaterowie, ani fabuła, ani nawet styl pisania nie zrobiły na mnie takiego wrażenia, abym mógł z czystym sercem polecać komuś tę lekturę. Już za ówczesnych czasów była to raczej podrzędna literatura i to niestety widać po latach. Brakuje mi jakichś głębszych emocji w tym wszystkim. Poprzednicy Leibera na polu fantastyki, Robert E. Howard czy H. P. Lovecraft, mają obecnie zasłużoną pozycję klasyków literatury popularnej właśnie przez to, że potrafili tchnąć ducha w swoje wymyślone historie. U Leibera wszystko jest pisane z pewnym przymrużeniem oka, nonszalancją, która jednak nie bawi tak, jakby mogła. Nie jest to Pratchett (wskazujący na Leibera jako swego mistrza), u którego możemy się po prostu zdrowo pośmiać. Humor w historiach o Fafhradzie i Szarym Kocurze pojawia się raczej marginalnie. Autor skupia się na fantastyczności, niesamowitości. Cała reszta jest tylko tłem, dodatkiem. Tak jak Pratchett współcześnie udoskonalił humorystyczną fantasy, tak np. Neil Gaiman (kolejna osoba zachwalająca ze wszystkich sił Leibera) dużo lepiej, moim zdaniem, oszałamia bogactwem pomysłów. W moim prywatnym odczuciu, następcy przyćmili mistrza.
Inna sprawa, że być może, gdybym czytał te opowiadania w większym rozproszeniu, podobałyby mi się bardziej. W takim natłoczeniu łatwiej mi się nudziły. Kolejna przygoda, która z góry wiadomo jak się skończy (bohaterowie przeżyją, ale skarby, których pożądają zdołają ledwo uszczknąć). W takiej objętości wolę czytać jednak powieści, o rozwijającej się fabule i ewoluujących bohaterach. Tutaj widać, że z czasem Leiber próbował jakoś modyfikować wizerunek Fafhrda i Szarego Kocura, ale były to de facto zmiany kosmetyczne, nie wpływające istotnie na postępowanie i pozycję bohaterów. Para łotrzyków osiągnęła swój status ikoniczny, podobnie mroczne miasto Lankhmar. Mają swoją niekwestionowaną pozycję w literaturze fantasy, ale szczegółowe śledzenie ich przygód polecam raczej tylko wytrwałym.
"Zobaczyć Lankmar i umrzeć"
"Przez mgły i morza"
"Droga do skarbu"
Dawno temu czytałem wydane jeszcze przez Wydawnictwo Alfa „Miecze i ciemne siły”, które ogólnie ładnie się wpisały w moje początki zainteresowania się fantasy, ale same w sobie nie zrobiły większego wrażenia – w porównaniu choćby z wydawanymi u nas w podobnym okresie książkami Rogera Zelaznego, które mnie zauroczyły. Sięgnięcie teraz po latach ponownie do opowieści o Fafhradzie i Szarym Kocurze wynikło głównie z chęci bliższego zapoznania się z początkami gatunku, który z czasem stał się moim ulubionym.
Niestety okazało się, że te opowieści bardzo silnie się moim zdaniem zestarzały. Oryginalne opowiadania i mini-powieści ukazywały się w latach 1940-1970, na długo przed D&D i rozkwitem literatury fantasy. Stanowiły silne źródło inspiracji zarówno dla jednych jak i drugich. Do tego stopnia, że gdy teraz czytałem te książki, miałem wrażenie, że czytam jakieś kolejne z powieści opartych na Dungeons & Dragons lub inną masówkę fantasy. Główną siłą tych opowiadań są fantastyczne pomysły, podejrzewam, że robiące jeszcze bardziej niesamowite wrażenie te kilkadziesiąt lat temu. Dalej jeszcze jest tu trochę perełek, choć większość zużyła się wykorzystywana wielokroć przez naśladowców. Niestety ani bohaterowie, ani fabuła, ani nawet styl pisania nie zrobiły na mnie takiego wrażenia, abym mógł z czystym sercem polecać komuś tę lekturę. Już za ówczesnych czasów była to raczej podrzędna literatura i to niestety widać po latach. Brakuje mi jakichś głębszych emocji w tym wszystkim. Poprzednicy Leibera na polu fantastyki, Robert E. Howard czy H. P. Lovecraft, mają obecnie zasłużoną pozycję klasyków literatury popularnej właśnie przez to, że potrafili tchnąć ducha w swoje wymyślone historie. U Leibera wszystko jest pisane z pewnym przymrużeniem oka, nonszalancją, która jednak nie bawi tak, jakby mogła. Nie jest to Pratchett (wskazujący na Leibera jako swego mistrza), u którego możemy się po prostu zdrowo pośmiać. Humor w historiach o Fafhradzie i Szarym Kocurze pojawia się raczej marginalnie. Autor skupia się na fantastyczności, niesamowitości. Cała reszta jest tylko tłem, dodatkiem. Tak jak Pratchett współcześnie udoskonalił humorystyczną fantasy, tak np. Neil Gaiman (kolejna osoba zachwalająca ze wszystkich sił Leibera) dużo lepiej, moim zdaniem, oszałamia bogactwem pomysłów. W moim prywatnym odczuciu, następcy przyćmili mistrza.
Inna sprawa, że być może, gdybym czytał te opowiadania w większym rozproszeniu, podobałyby mi się bardziej. W takim natłoczeniu łatwiej mi się nudziły. Kolejna przygoda, która z góry wiadomo jak się skończy (bohaterowie przeżyją, ale skarby, których pożądają zdołają ledwo uszczknąć). W takiej objętości wolę czytać jednak powieści, o rozwijającej się fabule i ewoluujących bohaterach. Tutaj widać, że z czasem Leiber próbował jakoś modyfikować wizerunek Fafhrda i Szarego Kocura, ale były to de facto zmiany kosmetyczne, nie wpływające istotnie na postępowanie i pozycję bohaterów. Para łotrzyków osiągnęła swój status ikoniczny, podobnie mroczne miasto Lankhmar. Mają swoją niekwestionowaną pozycję w literaturze fantasy, ale szczegółowe śledzenie ich przygód polecam raczej tylko wytrwałym.
11
Notka polecana przez: Darken, dzemeuksis, Ezechiel, ment, ram, sil, Squid, Steenan, Suarrilk, Szczur, zegarmistrz
Poleć innym tę notkę